„Piękne”, „cudowne”, „imponujące”, „super”, „nadzwyczajne”. Natłok wypowiadanych głośno przymiotników w kolejce do szatni nie jest pokoncertową codziennością. Ale się zdarza. Zdarzył się też wczoraj w czasie drugiego dnia Actus Humanus Nativitas 2018. I to wcale nie po koncercie z przebojowymi ariami albo po wielkim oratorium wykonanym przez znany na całym świecie zespół. To specjalność gdańskiego festiwalu. Perełki pojawiają się czasem zupełnie niespodziewanie.
Sprawcami tego zamieszania byli wczoraj Georg Philipp Telemann i Krzysztof Firlus. Fantazje na wiolę da gamba solo Georga Philippa Telemanna zostały odnalezione przez niemieckiego gambistę Thomasa Fritzscha dopiero w 2015 roku po uporządkowaniu przez archiwistów zbiorów muzycznych zamku w Ledenburgu. Wczorajszy koncert był prawdopodobnie pierwszym, na którym polscy melomani mogli usłyszeć cały zbiór w całości.
Krzysztof Firlus mocno podkreślił zróżnicowanie Fantazji Telemanna, podszedł do wykonania każdej fantazji w inny sposób. Stąd być może zainteresowanie, z którym słuchałem koncertu od początku do końca; stąd być może skojarzenia, czasem bardzo odlegle, które przychodziły mi do głowy. W Allegro z IV Fantazji F-dur usłyszałem poloneza, w Scherzando z VI Fatazji G-dur – pastorałkę, a w IX Fantazji G-dur muzyczną bajkę dla dzieci. Cały cykl był zresztą w wykonaniu Krzysztofa Firlusa jak opowieść. Jak zimowa opowieść snuta przy kominku. Chwilami żywa i pełna pasji; chwilami spokojna dla złapania oddechu albo dla wyciszenia emocji; raz błyskotliwa, raz dostojna; pełna dramatycznych zwrotów akcji, jak Vivace z II Suity D-dur, ale też fragmentów lirycznych, np. w pełnym, dźwięcznym, tęsknym Grave z VIII Fantazji A-dur.
Cantus Cölln to zespół bardzo doświadczony, w Gdańsku usłyszeliśmy pięciu wybitnych śpiewaków prowadzonych od lutni przez Konrada Junghänela. Nas początku koncertu próbowałem jeszcze zwracać uwagę na szczegóły, obserwować, notować coś w głowie, z biegiem czasu stawało się to coraz mniej możliwe. Odpływałem stopniowo, zatracałem się w niemal mistycznej atmosferze wykreowanej w Dworze Artusa. Stawałem się częścią tego misterium, tych rozmów o sensie istnienia prowadzonych przez artystów.
Mam przekonanie, że w tę zimową podróż wgłąb siebie przeżywało wczoraj wielu z nas, po niektórych utworach cisza była gęsta i pełna do granic możliwości. A na koniec publiczność zgotowała artystom wielką owację. Piękny był wykonany na bis motet Fürchte dich nicht Johanna Christopha Bacha, jednak w głowie została mi na długo inna pieśń, która zabrzmiała tego wieczoru.
Stuck song syndrome, zespół piosenki która utknęła… A utknęła aria na cztery głosy i basso continuo Adama Drese Nun ist alles überwunden (Wszystko jest już pokonane). To piękna, wpadająca w ucho kompozycja, która bardzo przypomina mi inną „arię” z tamtych czasów – „Jesu, meines Lebens Lebe” Dietricha Buxtehudego. Obie zdają się być płynącymi w przestrzeni chaconnami, aria Adama Drese jest w dodatku kołysnaką. Kołysanką ostateczną.
Dziś na Actus Humanus:
17:30, Ratusz Głównego Miasta – Marcin Szelest i muzyka z polskich tabulatur organowych
20:00, Kościół św. Jakuba – Benjamin Bagby / Sequentia: Monks singing pagans. Medieval songs of heroes, gods and strong women.